Rozmowa z Ewą Woydyłło. Fragment książki "Panie przodem". Ewa Woydyłło: Miałam kochanków, czasem zostawali mężami. Ale najwięcej nauczyłam się od kobiet. Ewa Woydyłło - Osiatyńska (Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Wyborcza.pl) Jest "wolność od" i "wolność do" - to słynne rozróżnienie. Przez "wolność od" rozumiemy brak
Doktor psychologii i terapeutka uzależnień. Specjalistka od rozwiązywania problemów i szukania drogi wyjścia z kryzysów. Ewa Woydyłło-Osiatyńska w rozmowie z Beatą Nowicką opowiada o sprężystości emocjonalnej, wojnie, strachu, pomaganiu, wstydzie, Kainie i Ablu, a przede wszystkim o sile kobiet! Beata Nowicka: Wisława Szymborska pisała: „Nie ma pytań pilniejszych od pytań naiwnych”. Więc pytam: jak żyć? „Jak żyć?” jest bardzo ważnym pytaniem. Każdy powinien je sobie zadać i niektórzy to robią. Odpowiedź brzmi: „Dobrze”. A jak dobrze żyć? Zacznę od przypowiastki. Pewnego razu wydawnictwo, z którym współpracuję od lat, przysłało mi pocztą egzemplarze mojej nowej książki. Rozpakowałam paczkę zachwycona, patrzę na piękną okładkę, tytuł i… konsternacja: „Woydyłło, ściągnęłaś to z czegoś”. Mówię do męża, który siedział obok mnie: „Z czego ja wzięłam ten tytuł?”. A mąż na to: „Dopiero teraz się zorientowałaś? Przecież ty już raz napisałaś taką książkę”. Byłam zdumiona. Okazało się, że 15 lat wcześniej w Instytucie Psychiatrii, gdzie byłam terapeutką uzależnień na oddziale odwykowym, nasz dział wydawniczy publikował moje małe książeczki, które pisałam dla pacjentów, ich rodzin i innych terapeutów. Tytuł mojej nowej książki brzmiał: „W zgodzie ze sobą”, a poprzedniej „Zgoda na siebie”. Nie był to przypadek. I teraz wracam do pytania – jak dobrze żyć? W zgodzie ze sobą? Właśnie! Oczywiście to jest wytrych. Do bardziej skomplikowanych ludzkich systemów nie będzie pasował, ale ten wytrych ma uniwersalne znaczenie. Masz być w zgodzie ze sobą, a jednocześnie tak postępować, aby nikt przez ciebie nie płakał. Wtedy człowiek żyje dobrze i jest szczęśliwy. Przykładem jest pani Henia, która pomaga mi w domu. Jej osobowość, rodzina, praca, jej stosunek do świata jest pełen ciepła i optymizmu. Nie chodzi o to, że ona jest codziennie w euforii czy ekstazie. Ona nawet nie chodzi do kościoła, więc to nie jest też kwestia życia duchowego. Po prostu tchnie od niej pogoda ducha. Jest superbabą, która stoi na dwóch mocnych nogach na ziemi i… czyni dobro. A jak się pomyli, to mówi przepraszam i dwa razy posprząta bez zapłaty. Umie wybrnąć z trudnych sytuacji. To się nazywa mądrość, dojrzałość, pogoda ducha i jest dostępne dla każdego. Nie ma na świecie istoty, która nie mogłaby tego urzeczywistnić. Czytaj także: Doktor Tomasz Rożek o groźbie wybuchu wojny atomowej i katastrofie klimatycznej Fot. Olga Majrowska Ewa Woydyłło-Osiatyńska w sesji dla „VIVY!”, kwiecień 2022 To ważne słowa, szczególnie teraz. Za nami dwa lata pandemii, wojna… Bądźmy realistami, my jeszcze nie wiemy, czy pandemia się skończyła. Epidemiolodzy i wirusolodzy mówią, że odrodzi się w innej formie, bo wirus skorzysta z tego, że takie kraje jak Polska odpuściły całkowicie. Wczoraj byłam w teatrze, jechałam metrem, wchodziłam do sklepów, nikt nie przestrzega żadnych rygorów, bo rząd je zniósł, ale ludzie kaszlą, kichają i nawet między sobą mówią: „Tak źle się czuję, że jutro chyba nie pójdę do pracy”. Testów nikt nie robi. Polak jest cwany, nie pójdzie przetestować się na własny koszt, jak nie musi, a nawet jak musiał, to nie szedł. A wirus sobie myśli: „Oni odpuścili, to ja się rozwinę i wypróbuję kilka nowych wariantów”. No więc mamy pandemię, do tego wybuchła wojna, żyjemy w nowej, upiornej rzeczywistości… …i płaczemy za światem, który w jakimś sensie się skończył. Niektórzy porównują to z 1939 rokiem. Pierwszą rzeczą, którą ludzie czują, jest przerażenie. To zupełnie normalne. Całą naszą wyobraźnię wypełniają wojenne obrazy znane z filmów. To, co dzieje się teraz, zdarza się po raz pierwszy w życiu trzech pokoleń. Poza tym jeszcze nie wiemy, w którą stronę rozwinie się sytuacja. Nikt tego nie wie. To też budzi lęk. Ale w ’39 było inaczej, Polska była sama. Już to mówiłam, ale powtórzę: jakie to niesamowite szczęście w tym potwornym nieszczęściu, że Putin napadł na Ukrainę w lutym. Gdyby poczekał 4–6 miesięcy, być może Polski nie byłoby już w Unii ani w NATO. A tu nagle ten sam rząd został przyjacielem Unii i prezydenta Bidena. Geografii nie zmieniliśmy, ale mamy sojuszników. To jest ważne. Czytaj także: Anja Rubik: „Okrucieństwo i brak człowieczeństwa są nie do opisania słowami. Świat powinien stanąć” Fot. Olga Majrowska Ewa Woydyłło-Osiatyńska w sesji dla „VIVY!”, kwiecień 2022 Mimo wszystko większość z nas czuje lęk i strach. W terminologii psychologicznej to dwa odmienne stany emocjonalne. Lęk ma nieokreśloną przyczynę, to stan, który nie wskazuje palcem zagrożenia. Strach jest gwałtowną reakcją na bezpośrednie niebezpieczeństwo. Strach jest ucieleśniony, lęk rozproszony. Taka jest definicja psychiatryczna. Ja z kolei jestem lingwistką z pasji, mówię obrazowo i używam wymiennie: obawa, trwoga, terror, strach, przerażenie, lęk, niepokój. Musimy się z tym zmierzyć, nie ma innego wyjścia. To od nas zależy, czy te myśli dopuścimy, czy powiemy: „Przepraszam, pomyłka”. Wczoraj zadzwoniła do mnie jakaś pani z prośbą o wywiad. Zapytałam, o czym, i usłyszałam: „Jak kobiety mają przetrwać ten straszny czas i w ogóle o tym nie myśleć”. Zaniemówiłam. I odmówiłam, bo to jest najgorsza rzecz, jaką można zrobić. Filozofia strusia, czyli robienia wszystkiego, żeby nie widzieć, co się dokoła dzieje. Nie! Trzeba się interesować, codziennie oglądać wiadomości, kupować gazety, czytać. Ja oglądam CNN, TVN24, BBC i rosyjskie Nowosti. Chcę wiedzieć. Wolę być oświecona niż nieoświecona! To, że widzisz i rozumiesz, nie znaczy, że musisz czuć się bardziej zgnębiony. Bo chłodny ogląd pozwala oswoić lęk? Oczywiście. Nie ma lepszego sposobu, jak posługiwać się rozumem, umysłem, szarymi komórkami. Ale każdy z nas ma swoją „sprężystość emocjonalną”, czyli rezyliencję. To jest termin, który pochodzi z fizyki ciał stałych i dotyczy wytrzymałości na odgięcie. Jak weźmiesz piłkę i rzucisz ją na ziemię, to jedna odbije się i wróci do ciebie, a druga klapnie i tam zostanie. Rezyliencja, czyli zdolność odbicia się od uderzenia, ciosu, ataku. To już widać u dzieci. Od czego zależy? Tu kłania się ludzka natura, wychowanie, doświadczenia, wcześniejsze ciężkie przeżycia. Jeden człowiek w pandemii przesłuchał wszystkie płyty, jakie zgromadził w domu, bo wcześniej nie miał na to czasu. Po 20 razy puszczał „Miłość ci wszystko wybaczy” czy V symfonię Mahlera i się zachwycał. Drugi natomiast siedział przy oknie, gryzł paznokcie i rozpaczał, że nie może wyjść z domu. Na lęk i strach można głaskać, przytulać, kupić pół litra i w ogóle przestać myśleć. Można najeść się słodyczy i rozluźnić się, a potem wymiotować, to też zajmuje uwagę i przestajesz martwić się tym, co za oknem. Ale można też uruchomić płaty czołowe i skroniowe. Nie jesteś amebą. Reagujesz. Gdy wybuchła wojna, wielu pomknęło na granicę i zaczęło wozić uchodźców po całej Polsce, szukać im mieszkań, lekarstw, jedzenia. Dobrze jest być gotowym na jakąś formę poświęcenia, bo to skutecznie osłoni nas przed strachem. Podobno Ikea przez 20 lat nie sprzedała tyle piętrowych łóżek, ile w ciągu ostatniego miesiąca. Polska popędziła na ratunek. Pełny wywiad z Ewą Woydyłło-Osiatyńską przeczytasz w najnowszym numerze magazynu „VIVA!”, dostępnym na rynku od czwartku 21 kwietnia 2022 roku Czytaj także: Anna Dereszowska ma ekologiczny dom na Mazurach! Pokazała nam wnętrza Fot. Mateusz Stankiewicz/SameSame
Książka Ludzie, ludzie…2 autorstwa Woydyłło Ewa, dostępna w Sklepie EMPIK.COM w cenie 20,54 zł. Przeczytaj recenzję Ludzie, ludzie…2. Zamów dostawę do dowolnego salonu i zapłać przy odbiorze!
– Na leczeniu w Instytucie Psychiatrii mieliśmy nawet obecnie zasiadających w sejmowych ławach – mówi w wywiadzie dla „Wprost” Ewa Woydyłło–Osiatyńska, doktor psychologii i terapeutka, autorka książek poświęconych terapii uzależnień. Dodaje, że w czasie leczenia polityków bardziej się dba, by „było dyskretnie”. – Oczywiście, zawsze o to dbamy, ale w przypadku osób publicznych trzeba uczulić innych pacjentów, by nie ujawniali tożsamości osób, które z nimi się leczą. Bo na leczeniu bywają osoby bardzo znane, także aktorzy, aktorki, księża – podkreśla. Właśnie kończy się pierwsza kadencja Sejmu, w czasie której nie byliśmy bombardowani doniesieniami o alkoholowych wyskokach polityków. Nikt nie mówił „coś tam, coś tam”, nie oglądaliśmy nagrań chwiejnego kroku posła opuszczającego gmach. Jednak Ewa Woydyłło-Osiatyńska, terapeutka uzależnień przyznaje, że to nie musi być powód do zadowolenia. – Może być tak, że dzięki większej dyscyplinie w Sejmie posłowie mają się na baczności i piją w ukryciu. Kiedyś w Sejmie bywałam wiele razy – jako specjalistka, ekspert, publicystka, brałam udział w sejmowych spotkaniach. Od czterech lat nie byłam ani razu, nikt mnie już tam nie zaprasza. Zresztą do Sejmu prawie w ogóle już się nie wchodzi, więc skąd mamy wiedzieć, co się tam dzieje? – przyznała. Alkohol w miejscu pracy? Odnosząc się do opublikowanych przez „Super Express” wyliczeń, z których wynika, że w czasie jednego dnia posiedzenia w sejmowym barze politycy i ich goście, bo tylko oni mogą tam wchodzić, wydają na alkohol 2700 złotych, terapeutka stwierdziła: – Kilka lat temu Sejm nie zgodził się na propozycję, by w miejscu pracy, jakim jest ta izba, w bufetach nie było alkoholu. Okazało się, że dla polityków było czymś nie do pomyślenia, by w Sejmie nie można było pić. To prawda – w ONZ też można kupić alkohol. Przez sześć lat bywałam w Genewie bardzo często, jednak nigdy nie widziałam, by w ciągu dnia ktoś pił wino – przyznała. Czytaj też:„Pijanym narodem łatwiej rządzić” – tak mówiono za komuny. Dziś pijemy jeszcze więcej Ewa Woydyłło-Osiatyńska, w rozmowie o alkoholizmie wysokofunkcjonującym, czyli dotyczącym ludzi na wysokich stanowiskach, majętnych, przedsiębiorców, przyznała, że leczyła także polityków obecnie zasiadających w sejmowych ławach. Ale mówiła też o tym, w jaki sposób z alkoholikami w sutannach radzą sobie ich przełożeni, biskupi: – Niektórzy biskupi w swoich diecezjach bardzo humanitarnie podchodzą do sprawy, nawet osobiście przyjeżdżają z delikwentem, by go przedstawić i poprosić o przyjęcie na oddział, a potem wspierają ich w terapii i po leczeniu. Ale są też politycy czy urzędnicy państwowi, którzy szukają prywatnej pomocy medycznej, psychologicznej, czy terapeutycznej, by ochronić się przed upublicznieniem problemu. Paradoksem jest to, że ten, który pił i ze swoim piciem wcale się nie krył, nagle, gdy przestaje, wstydzi się o tym mówić. To patologia, powinno być przecież odwrotnie. A przecież już w latach 70-tych żona prezydenta Forda, Betty Ford, po latach zmagania się z chorobą, ukrywania w Białym Domu mrocznego sekretu, publicznie przyznała się do alkoholizmu. Prywatne ośrodki? „Ryzykowne” Ekspertka wyjaśniła też, dlaczego jej zdaniem publiczne ośrodki leczenia alkoholizmu są lepsze. – Uważam, że prywatne ośrodki, których jest teraz tak wiele, są dużo bardziej ryzykowne. W niektórych trzeba płacić 2 tys. złotych dziennie. Czy właścicielowi takiej placówki będzie zależało, by pacjent już do niego nigdy nie wrócił? Obawiam się, że nie zawsze. Liczy się kalkulacja, podejście biznesowe – dodała. Pytana o to, czy wychodzenie z choroby, gdy jest się na świeczniku, jest dużo trudniejsze, odpowiedziała: – Mam osobisty przykład, który temu by zaprzeczył. Mój mąż, który był profesorem, autorem kilkudziesięciu książek, autorytetem w różnych dziedzinach. Gdy po leczeniu w USA wrócił do Polski, nigdy nie spotkały go żadne przykrości, wręcz przeciwnie, z powodu tego, że opowiadał o swojej chorobie, otoczył go nimb respektu. A był, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli, celebrytą. Na przyjęciu, gdy mu proponowano coś do picia, głośno pytał: „a woda jest? Bo ja jestem alkoholikiem!”. Niczego nie ukrywał. Dobra terapia pomaga człowiekowi odzyskać tożsamość niezwiązaną z rolą publiczną. Czytaj też:Sejm na gazie. „Tu naprawdę można popaść w alkoholizm” Cały wywiad dostępny jest w 38/2019 wydaniutygodnika wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play. © ℗ Materiał chroniony prawem autorskim. Wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost. Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Stream EWA WOYDYŁŁO-OSIATYŃSKA: Miejsce na świecie jest dla każdego, I Skarbiec Angory #076, cz. 2 by Skarbiec Angory on desktop and mobile. Play over 320 million tracks for free on SoundCloud.
Bierny, bezwolny idealista ma depresję, aktywny realista jej nie ma Dr Ewa Woydyłło-Osiatyńska – psycholog i psychoterapeuta Niektórzy ludzie czują, że nadchodzi depresja. Czy można jej jakoś zapobiec? – Niewielki procent tzw. depresji endogennych wynika z poważnych zaburzeń funkcjonowania mózgu, niezależnych od sytuacji zewnętrznych. W innych przypadkach, gdy na pogorszenie nastroju wpływają przykre zdarzenia, rzeczywiście można, a nawet trzeba, depresji zapobiegać. Wielu ludzi myśli, że gdy ktoś jest dłużej smutny, to ma depresję. Zgadza się? – Albo wystarczy, że komuś nie chce się rano wstać. Depresja to słowo wytrych dla wszelkich odmian obniżonego nastroju. Szkoda, że jest pojęciem tak wieloznacznym. Kiedy możemy sobie udzielić wsparcia? – We wszystkich trudnych sytuacjach – żałoby, choroby, bólu fizycznego, cierpienia psychicznego po rozstaniu… Mam na myśli depresje sytuacyjne lub adaptacyjne. W odróżnieniu od nich depresji wynikającej z zaburzeń neurofizjologii mózgu raczej nie sposób zapobiec. Czy depresja endogenna, niezależna od nas, jest nieuleczalna? – Jest uleczalna w tym sensie, że można z nią żyć, tak jak z cukrzycą. I do tego służy farmakoterapia. A bez leków da się z niej wyjść? – Jeśli komuś się udaje, to w porządku. W większości przypadków jednak leki przeciwdepresyjne są niezbędne. ZALEŻY OD SYTUACJI Powiedzmy teraz o depresjach sytuacyjnych. Kto je ma? – My wszyscy, w mniejszym lub większym stopniu. Ludzie wrażliwi reagują emocjonalnie na życiowe problemy. Myślący i czujący ludzie mają od czasu do czasu problemy z przemijaniem, boją się chorób, niektórzy mają osobowość narcystyczną i oczekują od życia samych przyjemności albo po prostu bywają malkontentami. Często nie sposób ich przekonać, że w chwilach gorszego samopoczucia lepiej pójść na spacer, wyjść z psem lub po zakupy, niż siedzieć w domu i czekać na pogłębienie złego nastroju. Dlaczego jedni, gdy dopada ich melancholia, idą np. pobiegać, a drudzy nie są w stanie? – Nasze zachowania są nawykowe. Jeśli ktoś od dzieciństwa nie uprawiał żadnego sportu, potem też nie będzie tego robił. Jeżeli nie musiał wychodzić z psem, sceduje obowiązki na kogoś innego, a sam będzie unikał wszelkiej aktywności. Na depresje zapadają osoby, które mają dla swojej bierności bardzo wiele usprawiedliwień. Taki ktoś może np. pochodzić z bardzo bogatego domu, opływać w przyjemności życiowe, o tego rodzaju człowieku Rosjanie mówią: z żiru biesitsa (wariuje z nadmiaru dóbr). Jednak równie dobrze może to być osoba z piątką dzieci, skromnie żyjąca, ale którą przytłacza szare, codzienne życie. Na depresję może też zachorować inżynier, którego zwolniono z pracy, a potem szuka jej przez pół roku i nie może znaleźć. Zaczyna odczuwać najpierw smutek, potem popija, aż w końcu dopada go depresja. Tymczasem mógłby jej uniknąć, podejmując jakąkolwiek pracę. Powiedziałabym tak: bierny, bezwolny idealista ma depresję, aktywny realista jej nie ma. A artyści? – Artyście przede wszystkim wypada mieć depresję. Tak jak wypada być alkoholikiem. Stereotypowy poeta upija się już za młodu, bo cierpi. Potem często już niczego wielkiego nie napisze. À propos… czy pani wie, że np. Miłosz nie miał depresji? Niemożliwe. – Jeśli nawet miał niewielką, związaną z tęsknotą za krajem, potrafił z nią żyć. Bo nie sztuka nigdy nie być w depresji, ale sztuka z nią żyć. Co charakteryzuje osoby, których depresja nie dotyczy? – To ludzie, którzy mają wysoki poziom obowiązkowości, dyscypliny i dodatkowo takie dary jak poczucie humoru, odporność na frustrację i umiejętność cieszenia się małymi przyjemnościami. Nie myślę tu o jakimś drylu ani wesołkowatości, tylko o zwyczajnej potrzebie działania. Ja np. dziś rano wyczyściłam dwie szafki w spiżarni. I od razu dobrze mi się dzień zaczął. Taki mały sukces dał pani radość, ale nie wszyscy to potrafią. – Sama się nad tym zastanawiam. W sumie to zagadka. PRAWO DO SMUTKU Właściwie z tego, co usłyszałam, najważniejsze jest, by radzić sobie z depresją. Działać pomimo wszystko, mobilizować się. – Tak. Życie ciągle dostarcza nam różnych zmartwień i powodów do smutku. Gdy zbankrutował nasz bank i jesteśmy bez grosza albo wyrzucili nas z pracy lub ktoś bliski ciężko zachorował, jesteśmy przygnębieni, źli, smutni, zmartwieni, obolali, zniechęceni i apatyczni. I to jest chyba normalne. – Dlatego powtarzam pacjentom: jesteś człowiekiem i masz prawo do różnych uczuć, także do smutku. Ale ważne, aby się w nim nie pogrążać. A od tego mamy rozum. Jeśli będziesz ulegać emocjom, zginiesz. Jeżeli jednak ktoś mimo wszystko nie ma siły wstać z łóżka i mówi, że ma depresję? – Wtedy tłumaczę, że gdy zostanie w łóżku, jego dziecko będzie głodne. Albo obrazi się koleżanka, której obiecaliśmy w czymś pomóc. No dobrze, ale bywa i tak, że człowiek nie ma do czego wstać. Nie ma dzieci, nie ma znajomych, nie ma pracy. – Wówczas trzeba sobie coś znaleźć. Bo rzeczywiście czasami nasze życie tak się ułoży, że jesteśmy samotni. Dotyczy to zwłaszcza starszych osób. Ale z drugiej strony to uproszczenie. Bo każdy może się obudzić któregoś dnia i stwierdzić, że nie ma nic do roboty. I jego życie jest bez sensu. Szukanie sensu życia jest zadaniem każdego z nas i wszyscy miewamy z tym problemy. Ale ma pani rację, bez obowiązków jest trudniej. Gdybym ich nie miała, czułabym się źle. Potrzebuję bodźców do życia. Nawet w czasie wakacji nie potrafię być bezczynna. Wyjeżdżam na obozy tenisowe lub wędrowne. Plaża na Karaibach? Umarłabym z nudów. I wtedy dostałaby pani depresji. – Na pewno (śmiech). Gdy komuś jest smutno i płacze, ciągle płacze, bo np. żona go zdradziła, chyba nie poradzimy mu, aby poszedł po rozum do głowy i się uspokoił. – Ale nie musimy od razu biec do psychiatry. Czasem nawet dobrze się posmucić, to przynosi ulgę. – Tak. Tylko nie nazywajmy tego chorobą. Rozmowa z zaufanymi, bliskimi ludźmi czyni cuda. Inni na ogół też mają zmartwienia i problemy, więc łatwo można odwrócić uwagę od swoich. Odwracanie uwagi od tego, co nas dręczy, to dobra metoda. Akurat piszę o tym książkę. Jak skutecznie odwracać uwagę? – Trzeba usiąść, wziąć kawałek kartki, długopis i zacząć pisać. Jeśli nasz nastrój jest czarny, groźny, niebezpieczny, autodestrukcyjny, depresyjny, trzeba się z niego oczyścić. Tak jak myjemy ręce. Piszemy o tym, co było dobre w naszym życiu, nawet o drobiazgach – jaki prezent sprawił mi największą radość. Albo o wielkich szczęściach, np. co czułam, kiedy urodziłam dziecko. Czyli trzeba pisać o czymś przyjemnym. – Tak, i umysł za tym podąży. Ja bym się tak nie gimnastykowała, ale po prostu wyjechała w góry. – Ktoś jednak może nie być w stanie nigdzie się ruszyć. Wtedy siada się i pisze o dobrych rzeczach, zamiast rozpamiętywać złe. ODWRACANIE UWAGI A oglądanie filmów albo czytanie książek? Też się odwraca uwagę od normalnego życia, a więc i od smutków. – Można nie móc na niczym się skoncentrować. Niedawno pewien ojciec przyprowadził do mnie 18-letnią córkę. Miała same piątki. Ale przestraszyła się matury. Była w panicznym lęku i depresji, jak mówił ojciec. Najpierw poradziłam jej, aby się zajęła czymś miłym, poczytała sobie, bo dowiedziałam się, że to lubi. Okazało się jednak, że nie ma mowy, litery jej się zlewają, nic nie widzi. Potem powiedziałam jej o tym pisaniu o sprawach przyjemnych. Zaskoczyło. Chodzi o to, aby jak najszybciej zmusić głowę do zmiany myślenia. A mózg nie odróżnia tego, co się dzieje naprawdę, od naszych wyobrażeń. Kiedy pojawią się przyjemne wyobrażenia, reaguje tak samo jak wtedy, gdy to się dzieje naprawdę, i zaczyna wydzielać endorfiny. W dużym uproszczeniu depresja to brak endorfin. Innym pomaga sprawianie sobie przyjemności, np. nowa torebka. – Lub pójście do Bliklego na naleśniki czy na koncert do filharmonii. Radzę swoim pacjentom, by sobie założyli skarbonkę antydepresyjną. To znaczy? – Chociażby na nową szminkę. Czy my przypadkiem nie zapominamy, że gdy ktoś ma depresję, nie cieszy go ani szminka, ani koncert? – Mówimy o tym, że wszystkie te sposoby: pisanie przyjemnych rzeczy, wychodzenie poza codzienność, kupowanie sobie czegoś miłego, bardziej zapobiegają depresji, niż ją leczą. Bo jak to wygląda? Nie od razu wpada się w głęboki dół. Depresja nie jest stanem statycznym. Zaczyna się od obniżenia nastroju. Ważne, aby to wyczuć, dostrzec jak najwcześniej. I wtedy trzeba zacząć działać. Bo kiedy smutek i apatia są już tak wielkie, że nie jeśmy w stanie się ruszyć, bez psychiatry sobie nie poradzimy. Nasza kontrola polega na tym, żeby do tego nie dopuścić. To tak jak z pójściem do lasu. Stawiam jedną nogę, potem drugą i… nagle czuję, że się zapadnę. Czy wtedy idę dalej? Czy jesień depresje niesie? To może być zaczyn? – Oczywiście. Wtedy nasz mózg produkuje mniej melatoniny, bo jest mniej światła słonecznego. Poza tym kiedy jest zimno, my, Polacy, mamy tendencję do piecuchowania (w przeciwieństwie do Finów, Norwegów czy Duńczyków, u których też jest zimno i jeszcze ciemniej niż u nas). Zmieńmy więc nasze nawyki. Bo nie dość, że jest mniej światła, to jeszcze siedzimy w domu! Odwrotnie – powinniśmy w te krótkie dni jak najwięcej wychodzić na dwór. Chodzić np. codziennie po zakupy do pobliskiego sklepiku albo jeździć rowerem na bazarek, a nie robić je raz na tydzień w supermarkecie. Już nie mówiąc o tym, że można pobiegać lub pójść na rolki. A gdy pada? – Zakładamy kalosze i pelerynę. Powiem pani, że meteopatia jest przereklamowana. Brałam udział w pewnym eksperymencie, gdzie były dwie grupy: jedna kontrolna, druga eksperymentalna. Każda grupa siedziała przed swoim ekranem, na którym pojawiały się migawki pokazujące aktualną pogodę, a było to w Chicago, słynącym ze zmiennego, wietrznego klimatu. Trzeba było rejestrować zmiany samopoczucia w zależności od obserwowanych na ekranie zmian pogody. Okazało się, że ludzie reagowali zgodnie z tym, co widzieli na ekranie, czyli na deszcz sennością, na wiatr niepokojem, a na słońce dobrym samopoczuciem. Bez względu na to, czy naprawdę tak było, czy nie. Bo tylko jeden ekran pokazywał prawdziwą pogodę. Czy depresja może być związana z lenistwem? – Myślę, że tak. Bo jeżeli czegoś nie zrobiliśmy, a poddajemy się lenistwu, mamy wyrzuty sumienia. Wyrzuty sumienia powodują niezadowolenie z siebie. I nic dziwnego, że źle się czujemy. A najgorsza jest taka mieszanka bezczynności z wyrzutami sumienia. Powstaje wówczas blok przed działaniem. Poddać się temu to najlepsza droga do depresji. I wtedy nie ma lepszego sposobu niż wziąć kartkę i napisać, co bym chciała, aby było zrobione, następnie rozłożyć to na drobniejsze zadania, a potem wybrać jedno, najłatwiejsze, i działać. Najważniejszy pierwszy krok. –Tak. Zdarza się jednak, że niektóre osoby nie są w stanie wykonać takiej prostej czynności. Wówczas lenistwo przeradza się w stan depresyjny. Dotyczy to osób, które nie wierzą w siebie, mają niskie poczucie wartości, uważają, że wiele rzeczy w życiu im się nie udało, albo zbyt często słyszały: z ciebie nic nie będzie, lub obok był ktoś, do kogo bez przerwy je porównywano, że takie wspaniałe nigdy nie będą. Jeśli ktoś się znalazł w tego typu pułapce, powinien pójść do psychologa. Najlepiej poznawczo-behawioralnego, z nastawieniem na rozwiązywanie problemów. Czy osoba w żałobie ma iść do psychiatry? – Może. Tylko nie powinna oczekiwać, że ta wizyta tak jej zmieni nastrój, że wieczorem będzie mogła pobiec do dyskoteki. Nie widziałyśmy się 10 lat, a mam teraz przed sobą jeszcze młodszą kobietę niż dawniej. Jak pani to robi? – I vice versa, ale powiem tak: nie starzeje się ten, kto ciągle się czegoś uczy. Ja ostatnio chodzę na włoski. Podobne wpisy
Ewa Woydyłło-Osiatyńska: Wydawało mi się, że ja nie będę w ogóle zdolna do życia. Ale to wydawało mi się przez parę miesięcy. A te parę miesięcy to się nazywa żałoba. A potem okazało się, że ja – Listen to Ewa Woydyłło-Osiatyńska: punkt zwrotny by Podkast Tygodnika Powszechnego instantly on your tablet, phone or browser - no downloads needed.
“Mąż umarł wiosną, jesienią zaczęłam się rozsypywać” - przyznała w wywiadzie dla “Wysokich Obcasów” Ewa Woydyłło-Osiatyńska, doktor psychologii i pisarka, która od wielu lat zajmuje się terapią osób uzależnionych. “Stratę trzeba oswoić - dla siebie i w sobie. Spojrzeć jej w oczy. Odważyć się przyjąć ją na zawsze. Ból nie mija, lecz z czasem stopniowo cichnie i maleje”. O tym, jak radzić sobie ze śmiercią, stratą i żałobą opowiedziała w najnowszej książce “Żal po stracie. Lekcje akceptacji”. Ewa Woydyłło śmierć męża: “Pierwszy czas po śmierci był potwornie trudny” Wiktor Osiatyński, prawnik, działacz społeczny, pisarz i wykładowca, niepijący alkoholik, zmarł 29 kwietnia 2017 po długiej i wyczerpującej chorobie nowotworowej. Miał siedemdziesiąt dwa lata, przez czterdzieści jeden był mężem Ewy Woydyłło. Była przy nim do końca, opiekowała się Wiktorem w domu. Kilka miesięcy po jego śmierci organizm Ewy Woydyłło całkowicie się rozregulował. “Pomogli mi lekarze, kardiolodzy, ale faktem jest, że to było memento, panika” - tłumaczyła w rozmowie dla “Wysokich Obcasów”. Diagnoza - zespół stresu pourazowego, który uniemożliwia normalne funkcjonowanie. Usłyszała od lekarzy, że musi się ratować, bo “psychika trzaśnie”. Typowymi objawami są napięcia lękowe, wyczerpanie i poczucie bezradności, powracające koszmary i halucynacje. Ewa Woydyłło przyznała, że po śmierci męża nadal widziała go w tym samym fotelu, słyszała jego głos. Zastanawiała się, czy będzie w stanie nadal mieszkać w ich wspólnym domu. Choć o radzeniu sobie ze stratą i przeżywaniu żałoby wiedziała sporo, po śmierci męża całkowicie się rozsypała. I chociaż żałoba nie jest przecież chorobą, to mocno osłabia psychikę, nadwyręża cały organizm, wyczerpuje jego siły tak bardzo, że nawet najmniejszy wysiłek może spowodować załamanie. Z pomocą przyszli najbliżsi, dzięki nim żałoba Ewy “nie pożarła”. Przyjaciółki nie tylko troszczyły się o nią, ale także pomogły jej zmienić wystrój mieszkania, a tego bardzo w tamtym momencie potrzebowała. Wspólnie sprzedały część mebli, przemalowały szafę, pomogły Ewie odzyskać utraconą przestrzeń. O radzeniu sobie ze stratą i przeżywaniu żałoby Ewa Woydyłło-Osiatyńska napisała książkę “Żal po stracie. Lekcje akceptacji”. Tym, co najbardziej interesowało psycholożkę i co było głównym powodem, dla którego powstała ta książka, jest zdolność rozumienia akceptacji po największej stracie (śmierć najbliższego człowieka) jako źródła ulgi, spokoju i miejsca, w którym żal jest tylko cichym wspomnieniem przeszłości. Według Woydyłło-Osiatyńskiej tylko “akceptacja umożliwia odzyskanie autonomii, samostanowienia i przeżywania innych uczuć niż żałoba po kimś”. Psychoterapeutka opisuje proces przeżywania żalu i żałoby, który składa się z czterech faz emocjonalnych zmagań, pomagających w dostosowaniu się do nowej rzeczywistości oraz finalnego etapu, czyli akceptacji (adaptacji) do nowych warunków po stracie najbliższej osoby. Ewa Woydyłło biografia Ukończyła historię sztuki na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, po ich zakończeniu przeniosła się na Uniwersytet Warszawski, na którym ukończyła studia podyplomowe z dziennikarstwa. Psychologią zainteresowała się sporo później. Wykształcenie w tym kierunku zdobywała na Uniwersytecie Antioch w Los Angeles, a doktorat z psychologii uzyskała na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Od 1987 roku współpracuje z Ośrodkiem Terapii Uzależnień Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Jest również członkinią pozarządowej Fundacji im. Stefana Batorego, w której kieruje Komisją Edukacji w Dziedzinie Uzależnień. W latach 1990 - 2002 prowadziła wykłady na Uniwersytecie Warszawskim, Lubelskim, Łódzkim, Akademii Pedagogicznej w Krakowie oraz Uniwersytecie Trzeciego Wieku. W 2002 roku odznaczona Medalem św. Jerzego, nagrodą przyznawaną przez Tygodnik Powszechny, za swoje osiągnięcia na arenie psychologii. W tym samym roku odebrała również Złotą Odznaką, przyznaną przez Ministra Sprawiedliwości. Trzy lata później nagrodzona przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Za książkę “Rak duszy” odebrała Nagrodę Teofrasta przyznawaną przez czytelników miesięcznika “Charaktery”. Ewa Woydyłło-Osiatyńska spopularyzowała w Polsce leczenie uzależnień według tzw. Modelu Minnesota, opartego na filozofii Anonimowych Alkoholików. Ewa Woydyłło: moje książki to “pisany gabinet terapeutyczny” Autorka kilkunastu poradników o tematyce psychologicznej, ceniona terapeutka, od niemal trzydziestu lat radzi Polakom jak radzić sobie z uzależnieniami oraz trudnymi relacjami z innymi. W swoich książkach najczęściej podejmuje tematy uzależnienia alkoholowego, depresji, budowania relacji między partnerami, opowiada o rozmaitych dolegliwościach duszy i ciała. Wiele publikacji adresuje do kobiet, zarówno tych, które borykają się z poważnymi problemami, jak i tych, które mają chwile zwątpienia, słabości i smutku. Najbardziej docenioną i nagrodzoną przez czytelników publikacją jest wydana w 2011 roku książka “Rak duszy”, będąca kompendium wiedzy o uzależnieniach. Czytelnicy mogą znaleźć w niej praktyczne informacje o tym, czym jest uzależnienie oraz porady, jak z nimi walczyć lub żyć z osobą uzależnioną. Wybieram wolność, czyli rzecz o wyzwalaniu się z uzależnień Początek drogi. Wykłady psychologa na Oddziale Odwykowym Zgoda na siebie. Wykłady psychologa na Oddziale Odwykowym Aby wybaczyć. Poradnik dla rodzin alkoholików Zaproszenie do życia Po co nam psychologia? W zgodzie ze sobą Wyzdrowieć z uzależnienia Sekrety kobiet My – rodzice dorosłych dzieci W zgodzie ze sobą Podnieś głowę Poprawka z matury Rak duszy. O alkoholizmie Buty szczęścia Dobra pamięć, zła pamięć Bo jesteś człowiekiem. Żyć z depresją, ale nie w depresji Ludzie, ludzie... Żal po stracie. Lekcje akceptacji Zobacz także: "Narcos" zrobił z niej potwora. Jaka jest prawdziwa historia miłości Vallejo i Escobara? Zakazana miłość Sophii Loren i Carlo Pontiego. Watykan nazwał ich grzesznikami Pierwszy mąż kazał jej zoperować nos i wybielić skórę. Drugi zniszczył karierę. Nieszczęśliwe życie Rity Hayworth
Po prostu wyłącza się nośniki - tłumaczyła dr Ewa Woydyłło-Osiatyńska - psycholożka i terapeutka. Jednocześnie apelowała o to, by poważnie podchodzić do zbliżających wyborów.
Ewa Woydyłło-Osiatyńska, doktor psychologii, psychoterapeutka, publicystka i autorka książek, Sekrety kobiet, Podnieś głowę, W zgodzie ze sobą, Buty szczęścia, Bo jesteś człowiekiem: żyć z depresją, ale nie w depresji. Od 30 lat w Fundacji Batorego kieruje szkoleniem specjalistów w dziedzinie uzależnień w Europie Wschodniej i Azji Centralnej. Aktywnie działa w Kongresie Kobiet. Spotkanie online Słowami posługuje się każdy i bez przerwy — w zadumie, gniewie, radości, rozpaczy, w miłości i nienawiści. Jest to uniwersalna waluta wymienna pośród nas wszystkich. Nieograniczony dostęp do tego wspólnego dla wszystkich skarbca, czyni nas wszystkich bogaczami. Czy rzeczywiście? Czy wszystkich? Czy naprawdę bogaczami? Czy waluta, którą się posługujemy, jest z kruszca czy z tombaku? Wzbogaca nas wzajemnie czy ograbia? Buduje czy dewastuje? Zaczniemy nasze spotkanie od psychozabawy. Zbiorowej i wspólnej, ale osobistej i intymnej. Poproszę o parę sekund namysłu, a następnie zapisanie pięciu słów, zdań, wyrażeń JAKIE CHCIAŁABYŚ USŁYSZEĆ od: osób, które kochasz od osób przypadkowo spotykanych w windzie, autobusie, w sklepie od swojego zwierzchnika / wykładowcy od osób, które spotykasz w szkole / w pracy od osób, który sprawiły ci przykrość Rozmowa wokół tych spraw będzie kontynuacją tematu sprzed roku, stając się pogłębionym ćwiczeniem z empatii, tej najczystszej formy humanizmu.
. 485 479 138 46 774 235 796 444
dr ewa woydyłło osiatyńska